Historia Paprotka

Opowiadanie o Paprotku - czyli nasza historia

(Nie tak) Dawno dawno temu, (nie tak) bardzo bardzo daleko stąd, żyło młode małżeństwo. Zapragnęli swoje nowe mieszkanie upiększyć i tchnąć w nie życie kupując roślinkę.

Obojgu bardzo podobały się paprocie i mąż któregoś dnia kupił jedną w pobliskiej kwiaciarni. Paproć była mała, ale całkiem ładna. Jednak po kilku tygodniach zaczęła marnieć. Szukali pomocy u każdego kogo znali. "Jak dbać o paproć? Bo nasza stoi w zacienionym miejscu, podlewamy, ma wilgotno, robimy wszystko najlepiej jak umiemy, a ciągle przysycha." "Za dużo wody", "za mało wody", "za mało słońca", "za dużo słońca", "za mało nawozu", "za dużo nawozu", "za ciasna doniczka", "trzeba opryskiwać liście wodą" - pomysłów było wiele, każdy miał swój jak zadbać o paproć. Ale paproć pomimo dobrych rad ciągle schła.

Każdego dnia kolejne zielone listki stawały się brązowe, a roślina mizerniała w oczach. Pytali więc dalej. "Możesz nam doradzić? Mamy taką paproć i nieważne co robimy nie możemy jej uratować, ciągle umiera. Nie wiemy już co robić..." "Z tego już nic nie będzie", "wyrzucić i kupić nową", "to tylko paproć", "nowa 15zł będzie kosztować" - słyszeli to od niemal każdego kogo spytali.

Mimo starań zielonych liści było coraz mniej z każdym dniem. I pewnego dnia paproć uschła. Młoda żona pogodziła się z losem rośliny i zaczęła porządki. Gdy obrywała kolejne suche pędy i wyrzucała je do kosza zobaczyła, że został jeszcze jeden. Ostatni zielony pęd z przysychającymi listkami. Zabrała doniczkę z jednym zielonym pędem do męża i poruszonym głosem powiedziała -Zobacz, jeszcze żyje. -Taki jeden paprotek? -Tak, został sam... Ja go uratuję... Mąż przytulił żonę, "dobrze kochanie, uratujemy paprotka". Odcięli wszystkie pozostałe uschnięte pędy aby nie obciążały już roślinki i dbali o ostatnie listki jak umieli najlepiej. Woda tylko do podstawki, tyle ile ziemia wchłonie przez 15 minut, nigdy więcej. Sprawdzać codziennie czy ziemia jest wilgotna. Nic nowego czego nie robili wcześniej. Ale wytrwale... do końca... każdego dnia.

Codziennie doglądali paprotka, czy listki wciąż brązowieją... I brązowiały, choć wolniej i nie było widać nowych. Tak ratowali paprotka przez kolejne tygodnie słuchając od wszystkich "jejku już dajcie spokój, nic z tego nie będzie". Ale oni wiedzieli swoje "to jest nasz paprotek i my go ratujemy" opowiadali każdemu kto ich odwiedzał.

Pewnego dnia, żona zaczęła wołać męża, aby szybko przyszedł do paprotka. Wszedł do pokoju i zobaczył ucieszoną żonę stojącą nad doniczką "zobacz!" mówiła. Z samego skraju doniczki, tam gdzie nikt się tego nie spodziewał nowe malutkie kłącze zaczęło rozwijać jaskrawo zielone listki.

"Paprotek żyje! Uratowaliśmy go!" mówiła ucieszona.

Nowe listki rozwijały się powolutku, z czasem doszły do nich kolejne pędy, potem kolejne i kolejne. Paproć odżyła, choć nie jest jeszcze okazała i piękna młode małżeństwo wie, że każdego dnia będzie im przypominać o tym, co najważniejsze. Każdy może zostać uratowany, jeśli chociaż jedna osoba wciąż w niego wierzy. I nawet gdy wszyscy dookoła Cię przekreślili lub nie widzą szansy powodzenia najważniejsze jest, aby się nie poddawać. Nikt nie wie, kiedy wypuścimy nowe liście w naszym życiu i czy jest to możliwe. Ale dopóki próbujemy, może się udać.

Każdy zasługuje na to, by w niego wierzyć.